Zostały tylko gruzy, belki z naszego domu.
Wszystko zgniecione przez obłok żywiołu,
A my tacy bezsilni czekamy,
Aż cały nasz dorobek runie.
Przez próg od drzwi wnosiłeś mnie w białej sukni.
Zanosiłam się gromkim śmiechem,
Gdy zaczepiłeś się o swój ciemny garnitur.
Wtedy czułam, że to mój dom.
Wielki przestrzenny salon, w którym sami malowaliśmy ściany
Stoi teraz ogołocony.
Gdzie ten uspakajający zielony, nad którym tak dyskutowaliśmy?
Gdzie nasze pomalowane ręce i szramy od farby na policzkach?
W kuchni często otwierałeś, teraz już puste okiennice.
Nie oszczędziło nawet kuchenki.
Przecież ona częściej już płonęła.
Dlaczego teraz nie ocalała?
A na samym środku, tego pomieszczenia stało łóżko.
Pamiętam, jak w bezsenne noce na nim,
Bardzo mocno mnie do siebie przytulałeś
Zabijając dreszcze i mroki obezwładniające.
Ostatnie moje ulubione miejsce – taras z widokiem na jezioro.
Stały na nim dwa fotele bujane, w których spędzaliśmy wieczory,
Patrząc w niebo i mocno trzymając się za ręce.
Czasem słuchając, jak cicho przygrywasz na gitarze.
Wszystko to wydawało się takie nieśmiertelne.
Nawet marna półka z ulubionymi książkami.
Wszystko to było jak sen, jednak on się skończył,
Spłonął razem z wielkim krzykiem ciszy.
To my zapaliliśmy ten ogień,
Nie potrafiliśmy go zgasić.
Jednak teraz patrząc na jego skutki wiemy,
Że to po raz ostatni dopuściliśmy do tego.
Damy radę, stworzymy wszystko od początku.
Odrestaurujemy go, bo potrafimy to zrobić.
Włożymy dużo wysiłku i powróci nasz dom,
Nasz piękny, ukochany domek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz